niedziela, 24 listopada 2013

Część 51.

Na dzisiejszą notkę powiem tylko jedno: Brak weny, brak weny, brak weny, brak weny, brak weny, brak weny, sorcia <3, Zapraszam! :*
---------------------------------------------------------------------------------------------

                                               *Wera*


Siedzieliśmy tak z Carlosem chyba z półtorej godziny. W każdym razie zrobiło sie już ciemno, a Logan mocno się wkurzył. Więc przez pół godziny drogi gniłam z niego, że boi się ciemności, następne pół godziny śpiewaliśmy jak pojeby, z Wiką na czele, potem ogarnęłam, że mam aparat i porobiliśmy sb fotki, na tle morza, dżungli i pełni. A dalej szliśmy już w milczeniu. Kendall z Pati jakoś tak  na boku, po czym domysliłam się, ze państwo Schmidt powrócili. Logan z Wiką.., no serio?  To są tak pojebani i uparci ludzie, że brak mi słów. Już dawno powinni być razem. -.-  James szedł obok Zuz.. Nie zauważyłam specjalnie, żeby ze sobą gadali, chociaż spoglądałam na nich. A ja z Carlosem szliśmy na końcu. On trzymał ręce w kieszeni  i patrzył w stronę morza, a ja szłam ze spuszczonym łbem. Ja nigdy nie będę miała szczęścia w miłości. Historia z Jamesem też nie zaczęła się za fajnie i proszę, taki finał. Nie rozumiem ich. Nie pozabijałabym ich przecież, jeśli to prawdziwa miłość. Ale całować się perfidnie w krzakach za moimi plecami?! Zabolało mnie to. Ufałam im. Najbardziej na świecie. A wyszło na to, że i tak mogę liczyć tylko na siebie. No może jeszcze na Carlosa.. Być może właśnie go nie doceniałam. No, bo jakby nie patrzeć. Jest moim najlepszym przyjacielem, zawsze przy mnie był, wspierał i nigdy mnie nie zawiódł. Zawsze miałam z nim najlepszy kontakt. JAk tak dziś siedzieliśmy przy zachodzie słońca i potem pełni księżyca było mi jakoś tak dziwnie. Coś dziwnego czułam w brzuchu. Byłam taka szczęśliwa jak jakaś debilka. Mogłabym tam z nim zostać na zawsze i już nigdy nie wracać.  To jest dziwne, bo z każdym dniem co raz bardziej się do niego zbliżam albo w każdym razie mam takie wrażenie. Czyżby jednak nic mi się nie zdawało? Zakochałam się w Carlosie?
-Ej żyjesz? - szturchnął mnie w ramię Latynos z uśmiechem wyrywając jednocześnie z zamyślenia.
-Em tak. Chyba tak. - zmieszałam się.
-Dużo się dziś wydarzyło, co?
-Dokładnie..
-Trzymasz się?
-Trochę. Nie wiem. Słabo jest..
-Wiesz, że jestem tu z Tobą. Pamiętaj. - objął mnie z uśmiechem patrząc w oczy.
-Tak. I tylko dlatego jeszcze się trzymam. - położyłam mu głowę na ramieniu i ułamkiem sekundy lekko się uśmiechnęłam. Poczułam się w końcu bezpiecznie.
Po jakimś czasie dotarliśmy do obozu.
-Ej ludzie słuchajcie! - zabrała nas Wika. - Pati się znalazła, Kendallowi wróciła pamięć i znów są razem i bla bla bla, rzygam tenczom - Państwo Schmidt wywrócili oczy - , ale teraz moja kolej.
-A o co ci chodzi? - uniosłam brew.
-Rządam do hotelu i jak już tu jesteśmy to tygodniowych wakacji na Grand Canarii. - założyła ręka na rękę.
-No w sumie.. - zastanowiłam się.
-Nie no ma racje. Z resztą ja też już sie wybujałam z małpami też rządam NORMALNYCH wakacji - wtrąciła się Pat.
-No dobra. To jutrzejszy cel: Grand Canaria. Szczęśliwe? - tak serio to sama chciałam tam pojechać ^.^
-Bardzo! - wyszczerzyła się Wika. Pożeganliśmy się i ruszyliśmy do namiotu. W drodze podeszła do mnie Zuz.
-Wera słuchaj! To nie jest tak jak myślisz.. 
-Wystarczająco dużo już dzis zrobiłaś. - spuściła głowę. - Chcę odpocząć. - weszłam do namiotu.
Następnego dnia po nocy spędzonej z PAti czyt. obie byłyśmy poobijane i zbolałe trzeba było się ruszyć. Spakowaliśmy wszystko i ok. południa byliśmy już w rejestracji jedngo z hoteli na Grand Canarii:  hotelu Mogan Princess
                 
                                            *Pati*


Połowie drogi do hotelu doniósł mnie biedny, zmachany Kendall aż w końcu doleźliśmy pod hotel.
-Dobra Carlos, Latynosie ty nasz, przodem! - wskazałam na drzwi.
-A bo czemu ja? - uniósł brew.
-Stwierdzam, że  z tb lepiej sie dogadają. - wzruszyłam ramionami - a i cała nasza banda dziwnie wygląda - rozejrzała sie przyglądając jakimś ludziom, którzy przyglądali się nam. NAgle do Wiki pożerającej Sinkersa i gapiącej się w te drzwi podszedł jakiś chłopiec i gapił sie na nią.
-Czego chcesz? - spojrzała na niego dziwnie, a potem na swojego batona. - Spadaj! Mój baton! Nie dam! - uniosła go wyżej i tupnęła nogą tak, że chłopiec sie wystraszył i pobiegł do mamy z płaczem, która wyżej wymieniona z daleka zwyzywała nas po swoim języku i odeszła z synkiem.
-Jednak pedałem to ty jesteś! - strzeliła facepalma Wera.
-No co!? Mój baton! Zapłaciłam za niego!! - przytyliła jedzenie blondynka.
-To tylko dziecko!! - trzepnęła ją po głowie Wera i wepchnęła do środka. - No leź już - wywróciła oczy. Taa  ona bardzo kocha  dzieci.
Zarejestrowaliśmy się i poszliśmy do pokoii. Wynajeliśmy 3.. Jeden dla chłopaków, drugi dla Zuzy i Wiki, a trzeci dla mnie i Wery. Tsa widać, że coś się wydarzyło.
-Powiesz mi co się stało? - odezwałam się kiedy wchodziłyśmy do pokoju
-A co miało?
-Daj spokój, wiesz. - zamknęłam drzwi.
-Nie - nawet na mnie nie patrzyła.
-No juz nie rób scen. No serio, gadaj. Wiesz, że będzie ci lepiej jak sie wygadasz.
-Ehh. Nie chce mi się o tym gadać.
-Jak coś to jestem - położyłam jej dłoń na ramieniu.
-Najwyżej później - odeszła odnosząc rzeczy do szafki. Ja rozpinałam walizkę, a nagle zadzwonił jej telefon.
-Komóra - wskazałam na jej tel.
-Wiem - wzięła go do ręki i odebrała. - Halo?
-Cześć maleńka, tęskniłaś?
Werę wryło w ziemie, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Uważnie zaczęłam tego słuchać. 
-Luc?? A-ale jakk???
-Zdziwiona bejbe (aha.?) ktoś tu zapomniał zmienić numer.
-Na śmierć! - walnęła się w czoło Wera.
-Nie wysiliaj się. I tak cię znajdę. - to było czuć, ze się głupio szczerzy do telefonu w tym momencie.
-Na pewno. Nigdy! Wbij to sb w końcu do tego tępego łba!
-Kiedyś tak nie mówiłaś. ;)
-Bo nie miałam innego wyjścia - podeszła w stronę łazienki i ściszyła głos.
-Taa. Czekamy tu ciągle na ciebie.
-I się nie doczekacie. To było szmat czasu temu, teraz już nic nie muszę i nigdy tam nie wrócę.
-To twoje miejsce. Nie oszukuj sie.
-To nie jest i nigdy nie było moje miejsce, ja mam teraz nowe życie i nie ma w nim miejsca dla ciebie!
-NAprawdę?.. 
Wera weszła do łazienki i słyszałam tylko ją.:
-Tak dokładnie tak! Pojmij, ze to koniec. ......  Ani do cb ani tam! Nigdy! ....  Tylko spróbuj! .....  Nie znajdziesz nas! ......  Nic mnie to nie obchodzi! To mu przekaż, że sie mnie nie doczeka! .......  Jasne! Nie masz tyle odwagi! .... Nigdy tak nie było! A tylko spróbuj ich tknąć to osobiście sie ciebie pozbędę! ....... Nigdy więcej tak do mnie nie mów i pojmij, że już nie wrócę! Nawet się nie zbliżaj! Nara!
Po chwili wyszła z łazienki.
-YYY Wera co to miało być? Czy my o czymś nie wiemy? - wskazałam  mega zdziwiona i lekko przerażona.
-Nie. - chwyciła za jakąś kurtkę. - Idę się przewiwtrzyć. Tylko ani słowa. - i trzasnęła drzwiami.  
Nie mam pojęcia co tu się wydarzyło, ale to było mega dziwne. I co to za typ? Co było szmat czasu temu? Gdzie ona nie wróci? Ciekawe czy to ma związek z tym, że tajemniczo zniknęła pod koniec 2 kl gimnazjum i nie było jej jeszcze w 3 i 1 liceum. Do dziś nikt nic nie wie, ale czy to może mieć jakiś związek z tym typem? Zaczynam się o nią bać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz